Writerka

OSZUKANA.

Rozdział 1

Zastanawialiście się kiedykolwiek nad sensem życia? Bo ja owszem. Zastanawiam się nad tym codziennie rano, gdy idę do kuchni i nie ma tam mojej uśmiechniętej, pełnej życia mamy. Gdy wieczorem siadam do stołu tylko z tatą, który nie karci mnie tak jak ona: 'Nie jedz palcami!’. Nie ma jej już od pięciu miesięcy. Mam 18 lat i nie mogę zrozumieć, dlaczego akurat mnie to spotkało? Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Nie był mały, a wręcz przeciwnie – był ogromny. Duże łóżko, na którym właśnie siedziałam, duża szafa, która mieści mnóstwo ubrań. Położyłam stopy na dywanie i zeszłam z łóżka. Spojrzałam za okno. Zima. Odwróciłam się od okna i skierowałam swoje kroki do łazienki. Stanęłam pod prysznicem i odkręciłam gorącą wodę. Tego było mi trzeba – relaksu. Kochałam czuć gorącą wodę na swoim ciele, która ogrzewała mnie od środka. Opatuliłam się bawełnianym, żółtym ręcznikiem i spojrzałam w lustro. Moje brązowe loki były w totalnym nieładzie. Uśmiechnęłam się do siebie, pokazując równe, białe zęby. Byłam przeciętnej urody i w tym właśnie był problem. W moim liceum albo jesteś piękny i bogaty, albo jesteś nikim. Prym w szkole wiedzie elita. Nie znoszę ich, ale nie dlatego, że im zazdroszczę. Co to, to nie! Nie zależy mi na popularności. Oni po prostu nie szanują innych, nie interesują się nikim poza sobą. Na szczęście przyjmują mało osób do swojego 'klanu’. Ale są tacy, którzy za wszelką cenę chcieliby się do nich dostać i zrobiliby wszystko w tym kierunku. Czy im się udaje? Rzadko. Ułożyłam włosy i pomalowałam usta szminką. Opuściłam łazienkę i wróciłam do pokoju, żeby się ubrać. Moja szafa mieści dużo ubrań, ale stoi prawie pusta. Kilka par jeansów i T-shirtów. Oczywiście kilka swetrów i trzy sukienki, które kupiłam jeszcze z mamą. Mówiła, że powinnam w nich chodzić, bo mam piękne nogi. Jednak teraz, gdy jej nie ma, nie chcę ich ubierać. Moja mama była piękna. Wysoka brunetka o prostych jak drut, długich włosach. Wystarczyło na nią spojrzeć i już było wiadome, że ta kobieta jest uosobieniem spokoju. Nigdy nie krzyczała. Wszystkie sprawy załatwiała polubownie. Wszyscy ją uwielbiali, a ja w szczególności. Kochałam ją nade wszystko. Zawsze, gdy o niej wspominałam łzy napływały mi do oczu. Zatrzepotałam szybko kilka razy rzęsami żeby się ich pozbyć. Włożyłam jeansy i sweter, wzięłam torbę i zeszłam do kuchni. Tata siedział z kubkiem kawy w ręce i czytał gazetę. Podziwiałam go. Wie jak przeżyłam jej odejście i stara się nie pokazywać, że on również bardzo za nią tęskni. Stara się zachowywać normalnie, żeby nie dołować mnie jeszcze bardziej. Ale ja wiem, że w środku on to wszystko dusi i od czasu do czasu daje upust emocjom.

Tak, jak było to w imieniny babci- teściowej taty. Pojechaliśmy oboje ją odwiedzić.

 Nie było nikogo poza nami, może ze względu na to, że byłam jedyną wnuczką babci, a Josie była jej jedyną córką. Po kolacji poszłam się do pokoju, który niegdyś należał do mojej mamy, kolorowy i cały w nieładzie. Odzwierciedlenie całego charakteru rodzicielki. Babcia nic tu nie zmieniła. Został taki, jaki mama zostawiła go przy wyprowadzce z domu. Lubiłam leżeć na łóżku i wpatrywać się w kolorową tapetę na suficie. Tak bardzo mi ją przypominała. Obudziłam się w środku nocy zmęczona pragnieniem. Z niechęcią zeszłam po schodach do kuchni, żeby napić się zimnego mleka i ugasić pragnienie, gdy usłyszałam głos taty. Spojrzałam na zegarek, który wisiał w kuchni na ścianie. Dochodziła 3 w nocy. 'Z kim on mógł o tej godzinie rozmawiać’ – pomyślałam. Po cichu zaczaiłam się pod drzwiami do jego pokoju i wtedy już wiedziałam, że tata z nikim nie rozmawia, a raczej szlocha jak małe dziecko. Siedział na łóżku, a obok niego leżały porozrzucane zdjęcia. Nie musiałam zgadywać kto na nich był. Wiedziałam, że to mama.

– Josie, tak bardzo mi Cię brakuje- mówił z rozpaczą w głosie- oddałbym wszystko, żebyś wróciła. Tyle mieliśmy planów, tyle do zrobienia.

Przejeżdżał palcami po zdjęciach, a po jego policzkach spływały kolejne łzy. Stałam za drzwiami, a w gardle wyrosła mi wielka gula. 'Czemu on ze mną o tym nie porozmawia’, nasunęło mi się na myśl pytanie, gdy zobaczyłam jak cierpi. 

– Scarlett też bardzo za Tobą tęskni. Ja nie wiem, jak mam z nią rozmawiać. Ty miałaś taki dobry kontakt z naszą córką, zawsze Ci tego zazdrościłem. Teraz oddałbym wszystko żeby było jak kiedyś. Wy obie, śmiejące się w niebogłosy, niechcące mi powiedzieć z czego. Teraz nic nie jest tak samo, skarbie. Scarlett się załamała. Ja to widzę i nie mam pojęcia, co z tym zrobić, jak jej pomóc- otarł łzy z policzka.

Wtedy to już nie tylko on płakał. Łzy płynęły mi strumieniami. Uciekłam szybko do pokoju, chowając się pod koc. Wtedy zrozumiałam, że jemu jest jeszcze ciężej niż mi.

– Cześć tato – uśmiechnęłam się czule.

– Cześć Scarlett- spojrzał na mnie znad gazety- usiądź i zjedz śniadanie.

Podeszłam do taty, ucałowałam go w policzek i zajęłam miejsce przy stole obok niego oraz zajęłam się robieniem kanapek.

– Ile kanapek życzy pan sobie do pracy?- zapytałam z uśmiechem, nakładając masło na kolejną kromkę chleba.

– Nie ma znaczenia, zjem tyle ile mi zrobisz- odpowiedział tata odkładając gazetę- dzisiaj wrócę późno, nie czekaj na mnie z kolacją.

Tata pracuje jako architekt w jednej z większych firm, więc jestem przyzwyczajona do tego, że czasami wracał bardzo późno w nocy, albo w ogóle, bo i tak się zdarzało.

– Kolejny duży projekt?

– Oj, bardzo duży. Jeśli wszystko pójdzie po myśli, to dostaniemy za niego dużo kasy.

– Kosztem nie przespanych nocy- zaśmiałam się.

– Nic nie jest za darmo kochanie- odparł tata również się śmiejąc- nie siedź do późna, dobrze?

– Jasne tato- podałam mu ładnie zapakowane drugie śniadanie i wstałam od stołu- muszę już lecieć, Jed zaraz po mnie przyjedzie.

Już miałam wychodzić z domu, gdy tata zadał najgłupsze pytanie na świecie.

– Czy ty i Jed…- podrapał się po głowie, a ja zaczęłam się śmiać.

– Tak tato, jesteśmy tylko przyjaciółmi, a gdyby było coś więcej, wierz mi, wiedziałbyś o tym.

Tata odetchnął z ulgą.

– Dobra no, nie śmiej się ze mnie- zrobił minę, udając obrażonego- idź już bo będzie musiał na ciebie czekać.

– Już idę- otworzyłam drzwi, po czym odwróciłam się jeszcze w jego stronę – kocham Cię tatku.

Na jego twarzy od razu pojawił się promienny uśmiech.

– Ja Ciebie też słonko.

Pomachałam tacie i wyszłam z domu. Od razu poczułam na sobie ujemną temperaturę i mróz, który sprawił, że moje policzki przyjęły lekki, czerwony kolor. Lubię zimę. Biały krajobraz rozpościerał się dookoła tworząc białą, malowniczą krainę. Biały puch przykrywał wszystko, co napotkał i ukrywał pod swoim płaszczem. Wysokie drzewa pozbawione liści, były uzbrojone w białą, lekką pierzynkę, która nadawała im delikatności. Zimą wszędzie panuje spokój i cisza. Większość zwierząt śpi, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje w około. Niekiedy dzieci sąsiadów wychodzą na podwórko zaopatrzone w grube rękawiczki, szaliki, zimowe czapki i z sankami zjeżdżają z górki, albo rzucają się śnieżkami, ale rzadko. Częściej wydaje mi się, że dzieci też zapadają w sny zimowe i nie wychodzą z domu, bojąc się, że zmarzną. Zawsze zimą razem z mamą i tatą toczyliśmy wielkie kule i tworzyliśmy wielkiego, zimowego przyjaciela – Pana Bałwana. Zakładaliśmy mu szalik, żeby nie było mu zimno, mimo tego, że był cały ze śniegu. Sople lodów zwisały z domów niczym miecze, gotowe do ataku w każdej chwili. Wystarczy tylko po nie sięgnąć… Ruszyłam w stronę ośnieżonego chodnika 'zajęcie na popołudnie’, pomyślałam, gdy nagle zatrzymał się przede mną czarny Jeep Cherokee. Dobrze znałam ten samochód, a może dlatego, że należał do mojego najlepszego przyjaciela. Jed i ja byliśmy nimi odkąd pamiętam. Kochałam przypominać mu historyjkę naszego 'poznania’. Zawsze śmiałam się z nas, jakimi głupimi dziećmi byliśmy. Nasze mamy wybrały się na zakupy do Quaker Bridge Mall ze swoimi pociechami. Nie znały się wcześniej i nie poznałyby się, gdyby nie my. Moja mama, jak i mama Jeda były zajęte przymierzaniem i wybieraniem ciuchów. Nas to jednak nie interesowało ani trochę. Znudzeni tymi wszystkimi cenami, promocjami, sprzedawczyniami, postanowiliśmy pozwiedzać na własną rękę. Tak więc oboje ruszyliśmy, jak nam się wtedy wydawało w szeroki świat. Szliśmy przed siebie mijając sklepy, butiki, restauracje. Zjechaliśmy ruchomymi schodami w dół, usadowiliśmy się na fontannie. Od razu się polubiliśmy. Nasze mamy wychodziły z siebie, bo zgubiły dzieci, a my w najlepsze bawiliśmy się, wyciągając monety z fontanny, które ludzie wrzucali z nadzieją, że ich marzenia się spełnią. Nikt do nas nie podchodził, nie pytał. Po prostu siedzieliśmy i śmialiśmy się jak przypadało na sześciolatków. Ale w końcu podeszła do nas kelnerka, z pobliskiej restauracji i zaczęła pytać o naszych rodziców. Jed się rozpłakał, że chce do mamy, a ja siedziałam i patrzyłam jak łzy lecą mu po policzku i próbowałam go jakoś pocieszyć. Kobieta ogłosiła przez mikrofon, żeby nasi rodzice się po nas zgłosili. Nie minęła chwila i oboje byliśmy w ramionach naszych mam. Najlepsze to, że ja nawet nie uroniłam łzy, a Jed płakał jak małe dziecko. No cóż, wtedy nim był, ale był chłopcem. Powinien być twardszy ode mnie. Mama Jeda była całkowicie z innej bajki niż moja. Pani Brown pochodziła z bardzo zamożnej rodziny. Jej mąż jest właścicielem wielu spółek w naszym mieście i na terenie całej New Jersey. Innymi słowy miała kasy jak lodu. W przeciwieństwie do nas. Mama pracowała w małej firmie krawieckiej, co nie przynosiło wielkich kokosów. Ale mimo to Pani Brown polubiła moją mamę. Ba! Zostały najlepszymi przyjaciółkami. Na codzienne odwiedziny wypady z całą rodziną. Trudno było żebym z Jedem nie była na prawdę bardzo blisko. Zawsze wszystko robiliśmy razem. Jed prawko miał od niedawna, a z racji bardzo dobrych stopni dostał nowy samochód. Nie raz przekonywał mnie, że też powinnam jeździć samochodem, przystawałam na tą myśl, ale po wypadku mamy prowadzenie samochodu odpadało całkowicie z gry. Może to dziwne, ale taka była prawda. Nie ufam tym pojazdom mechanicznym, od których zginęło tylu ludzi. Jed odsunął przednią szybą i zapytał z szerokim uśmiechem.

– Wzywała Pani taksówkę?

– Ależ oczywiście, jak zawsze o tej godzinie.

Okrążyłam samochód i zajęłam miejsce po stronie pasażera, i zapięłam pas.

Jed mógłby bez gadania należeć do elity, ale jednak tak nie jest. Czemu? Nie zależy mu na sławie, woli towarzystwo prawdziwych przyjaciół, a nie udawanych żeby tylko być z nimi w centrum uwagi. Jednak pod względem urody to muszę przyznać, należy do najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Nie jedna chciałaby z nim być, nawet Amira. Największa księżniczka w szkole. Któregoś razu Jed dał jej kosza, przez co jesteśmy na jej czarnej liście. Siedzieliśmy akurat na stołówce przy jednym ze stolików, gdy podeszła do nas Amira wraz z swoimi niby przyjaciółeczkami, które zrobiłyby wszystko, co tylko by im powiedziała. Jeszcze bardziej puste niż ona, bo Amira miała chociaż swoje zdanie.

-Cześć Jed, powiedz mi – tu się zatrzymała i objechała mnie wzrokiem od góry do dołu- powiedz mi, dlaczego przyjaźnisz się z…- udała, że szuka odpowiedniego słowa i dodała- z NIĄ- mógłbyś być ze mną, jesteś przystojny i bogaty, tak samo jak ja. Jesteśmy dla siebie stworzeni.

Przyjaciółeczki stały obok i próbowały odgrodzić mnie od chłopaka, stając między nami. Jeda bardzo śmieszyła cała ta sytuacja, a mi nie było do śmiechu. Czułam się jak śmieć. Co ona sobie właściwie wyobrażała, że co, że może wszystko? Pewnie skoczyłabym jej do gardła, gdyby nie mój przyjaciel, który objął mnie ramieniem i odpowiedział wrednej małpie.

– Słuchaj cukiereczku- ciągnął słodkim głosikiem- moglibyśmy być razem, ale nie lubię cukru, a z Ciebie jest straszna landrynka, słonko- zrobił smutną minę i spojrzał na mnie- chodź kocie, zwijamy się stąd.

Mina Amiry była nie do opisania. Kipiała z wściekłości tak samo jak jej przydupaski, a ja wybuchnęłam śmiechem. Cukiereczek więcej nie kręcił się koło Jeda, ale za to robiła wszystko, żeby uprzykrzyć nam życie. Nie dziwi mnie dlaczego miała nadzieję, że będą mogli być razem. Jed był idealnym kandydatem dla przywódczyni. Wysoki, bardzo dobrze zbudowany brunet, przy którym zawsze czułam się bezpiecznie. Chłopak należał do szkolnej drużyny pływackiej i do klubu kickboxingu. Chodził na zajęcia walki od nie dawna, ale był już całkiem niezły. Nikt nie był na tyle odważny żeby wyprowadzić go z równowagi, a co było bardzo trudne. Jed nie zwracał uwagi na docinki rzucane w jego kierunku. Miał je gdzieś i ciężko było go wkurzyć. Ale jak już komuś się to udało, to nie chciałabym być na miejscu człowieka. Jed był nie obliczalny, a mimo to nigdy nie pomyślałam, że mógłby mnie skrzywdzić. Zawsze patrzył na mnie swoimi błękitnymi i intensywnymi jak morze oczami pełnymi nadziei. Nigdy nie dostrzegłam w nich złości albo nienawiści, nawet gdy zdarzyło się nam pokłócić.

– Coś jesteś dzisiaj taka milcząca?- wyrwał mnie głos chłopaka, który mi się przyglądał.

– Ja milcząca? Zdaje ci się.

– No właśnie nie zdaje mi się. Stało się coś?- spytał z troską w głosie.

– Nie, nic się nie stało, po prostu nie spałam prawie całą noc- odpowiedziałam z przekonaniem- dzisiaj test z biologii.

– Tak wiem, uczyłaś się całą noc?

– Raczej próbowałam się uczyć- zaśmiałam się- nie każdemu wszystko do głowy wchodzi bez najmniejszego problemu. Jed również zaczął się śmiać.

– Nie moja wina, moja głowa mieści tak dużo.

– Tak, moja też nie. W ogóle co go wzięło na ten cały głupi test?

– No patrz. Przychodzi nowy nauczyciel do szkoły w połowie roku i chce wiedzieć na jakim poziomie jest dana klasa.

– Może i masz rację… – spojrzałam na chłopaka- Cyborg jest u nas dopiero dwa tygodnie i ja już widzę, że mnie nie lubi.

Cyborg- tak mówiliśmy na naszego nowego nauczyciela od biologii, pana Deana Clarka. Jest świeżo upieczonym nauczycielem, niewiele starszym od nas.

– Scarlett, nie dałaś mu jeszcze do tego powodu- chłopak dał mi kuksańca w bok wolną ręką.

– To nie jest śmieszne- udałam oburzoną i oboje zaczęliśmy się śmiać.

– Pamiętasz, że jutro Ashton robi imprezkę? – spytałam ucieszona.

Chłopak spojrzał na mnie z poirytowaniem.

– Serio musimy na nią iść?

– Tak, musimy. Będzie Lora, a z tego co wiem, to ona leci na Ciebie – spojrzałam na chłopaka i zatrzepotałam uwodzicielsko rzęsami.

– Oj weź, nie zaczynaj tego tematu.

– Ale Jed, o co Ci chodzi. To byłoby słodkie i pasowalibyście do siebie. Jest miła, mądra, ładna… tak samo jak Ty i do tego nie interesuje się przynależnością do elity – dałam mu kuksańca w bok, gdy nagle samochód się zatrzymał, a my byliśmy już na parkingu szkolnym. Wysiadłam z samochodu i stanęłam obok Jeda. O dziwo zawsze zatłoczony parking był prawie że pusty. Spojrzałam na przyjaciela. Zastanawiałam się, która mogła być godzina, a nie chciało mi się grzebać za telefonem w plecaku. Spojrzałam pytająco na towarzysza, na co on się tylko uśmiechnął i spojrzał na swojego roleksa, którego dostał rok temu na gwiazdkę od rodziców.

– Dochodzi 9- powiedział z rozbawieniem.

Zrobiłam wielkie oczy.

– I powiedz mi, co Cię tak bawi? Test już się na pewno zaczął! Nie po to się tyle uczyłam żeby się na niego spóźnić! Pospiesz się- powiedziałam, ciągnąc za sobą chłopaka.

– Nie chcesz dokończyć debaty na temat Lory? – ruszył za mną w stronę wejścia ciągle się śmiejąc.

– Nie martw się, dokończę, tylko w swoim czasie.

Oboje zaczęliśmy się śmiać.

Sala biologiczna była na pierwszym piętrze budynku, więc dotarcie do niej nie zajęło nam zbyt wiele czasu, zwłaszcza, że trwała lekcja i nikt nie łaził po korytarzu. Stanęliśmy pod drzwiami i zapukaliśmy do drzwi. Nie czekając na zaproszenie weszliśmy do środka. W jednej chwili wszystkie pary oczu skierowały się na nas, włącznie z oczami cyborga.

– Dzień dobry, przepraszamy za spóźnienie – powiedzieliśmy prawie równocześnie.

– Nie będę pytał o powód waszego spóźnienia, bo mnie to właściwie nie interesuje. Nie możecie być w sali, ponieważ test już się zaczął- zbliżył się do nas, przewiercając mnie wzrokiem- opuśćcie salę, proszę.

Patrzyłam na niego z niedowierzeniem.

– Nie może pan tak z nami postąpić. Uczyłam się całą noc, nie po to, żeby pan nas teraz wyprosił  z sali! To jest nie sprawiedliwe.

Jed stał obok mnie i nic się nie odzywał.

– Zostało jeszcze bardzo dużo czasu, zdążymy to napisać- ciągnęłam dalej.

Nauczyciel, który krążył po klasie wpatrując się w uczniów jak sokół wypatrujący swojej ofiary zerknął na nas.

– Jeszcze tutaj jesteście?- zapytał z wrednym uśmieszkiem.

– Nie słuchał mnie pan- zaczęłam od nowa, gdy Jed położył mi dłoń na ramieniu.

– Zapewniam pana, że zdążymy napisać ten test, niech da nam pan tylko szansę- mówił błagalnym głosem, nie to co ja, pomyślałam.

– Niech Wam będzie- odrzekł nauczyciel- tylko żeby sprawa była jasna, poprawka Was już nie obowiązuje.

– Dziękujemy- powiedział Jed po czym udał się na swoje miejsce. Poszłam za nim i dodałam pod nosem

– Kto powiedział, że będziemy potrzebowali poprawki…

– Co mówiłaś?- zapytał cyborg zatrzymując mnie w pół kroku.

– Nic nie mówiłam, panie profesorze- szeroko uśmiechnęłam się do nauczyciela. Nienawidzę go!

Zajęłam swoje miejsce i skupiłam się na teście. Znałam odpowiedź na każde pytanie i byłam przez to z siebie bardzo dumna. 'Utrę Ci nosa, cyborgu’, pomyślałam.

Lekcje szybko dobiegły końca i nadszedł czas na lunch. Nie lubiłam jeść na stołówce, gdzie były tylko wrzaski i przepychanki wygłodniałego tłumu. Jak była ładna pogoda to z Jedem siedzieliśmy pod dużym dębem, który rósł tu już od pokoleń i pamiętał pewnie więcej niż nasz dyrektor. Kochałam siedzieć na zielonej trawie w cieniu jego korony, ale w zimie było to nie możliwe, bo bym sobie pewnie tyłek odmroziła. Nie było innego wyjścia, więc musieliśmy zjeść na stołówce. Wśród głośnego tłumu znalazłam wzrokiem Ashtona i resztę naszej paczki. Udaliśmy się w ich kierunku i zajęliśmy miejsce.

– Siema ludzie, jak tam?- spytał Jed zajmując miejsce obok Lory. Zauważyłam, że jej policzki automatycznie się zarumieniły, co próbowała ukryć, patrząc w swoją kanapkę, udając, że Jed wcale obok niej nie usiadł. To było takie słodkie. Zawsze wygadana i radosna dziewczyna przy Jedzie nie wiedziała jak się zachować. Będę musiała skierować ich ku sobie. Jed zasługuje na taką fajną dziewczynę.

– Halo, żyjesz?- podniosłam głowę zobaczyłam, że wszyscy mi się przyglądają.

– Coś nie tak?

– No właśnie chyba z Tobą- wszyscy zaczęli się śmiać- nie odpływaj więcej, ciągnął Patric.

– Dajcie jej spokój, pewnie się zakochała- dodała Alie śmiejąc się.

– Masz rację, zakochałam się w Twoim lunchu. Będziesz to jadła?- wskazałam palcem na duże jabłko, które stało na stoliku i też zaczęłam się śmiać.

– Chciałabyś kochana, żebym Ci to dała…- odpowiedziała, po czym wbiła zęby w duże, czerwone jabłko.

– Ashton- zwróciłam się do chłopaka- jutrzejsza impreza u Ciebie jest aktualna?

– Nie zadawaj głupich pytań! Oczywiście, że tak!

Widać było, że był podekscytowany całą tą sytuacją. Jego rodzice dzisiaj wyjeżdżają na kilka dni i zostawiają go samego w domu. Chłopak zaprosił pewnie z pół szkoły, jak i nie więcej.

– Więc widzimy się dopiero jutro u mnie- powiedział.

– Jak to jutro dopiero u Ciebie?- spytał Jed, który dotąd nie angażował się w rozmowę dotyczącą imprezy- jutro mamy trening. Zapomniałeś?

Ashton należał razem z Jedem do drużyny pływackiej. Wysoki blondyn, dobrze zbudowany. Mógłby mieć każdą, nawet Amire. Tylko, że on wolał zwykłą dziewczyną, taką jaką na przykład była Allie. Średniego wzrostu, z krótkimi, czarnymi jak smoła włosami i niebieskimi oczami. Po Jedzie była moją najlepszą przyjaciółką. Z Ashtonem zaczęli kręcić pod koniec wakacji, a teraz tworzą piękną parkę.

– Nie stary, nie zapomniałem, ale nie będzie mnie, nie dam rady jutro. Robie imprezę. Muszę wszystko przygotować, a Ty mógłbyś mi w sumie pomóc- uśmiechnął się Ash.

– Przykro mi, ale ja idę na trening. Może po nim wpadnę, ale nic nie obiecuje.

– Ale na imprezę przyjdziesz na pewno, tak? Musisz na niej być stary, nie masz wyjścia.

Tu ja wkroczyłam do akcji.

– Ashton nie martw się. Przyprowadzę Jeda choćby nie wiem co sie działo- zapewniłam chłopaka, patrząc na najlepszego przyjaciela z wyrzutem w oczach.

Wiedziałam, że on nie chce iść. On nie cierpiał imprez. Co z niego za facet? Każdy lubi dobrze się bawić z dziewczynami i alkoholem. Ale nie Jed. Wolałby siedzieć w domu i robić jakieś nudne rzeczy. I dlatego miał mnie. Odkąd mama nie żyje przestałam lubić nudne rzeczy, a zaczęłam korzystać z życia, więc i Jeda ciągałam za sobą po różnych imprezach. Nagle rozległ się dzwonek na lekcje. W jednej chwili wszyscy zaczęli tłoczyć się przy wyjściu ze stołówki, chcąc zdążyć na lekcję, która właśnie się zaczęła.

Reszta lekcji minęła mi bardzo szybko.

– Na pewno jutro do Ciebie przyjdziemy- zapewniłam Ashtona żegnając się z nim pod budynkiem szkoły.

– Jesteś pewna, że musimy iść?- zapytał Jed, gdy byliśmy już poza zasięgiem Ashtona.

– Tak. Jest naszym przyjacielem, idziemy i koniec. Nie możesz cały czas siedzieć w domu, musisz się trochę rozerwać- rzuciłam mu uwodzicielskie spojrzenie i zatrzepotałam rzęsami.

– Dlaczego masz na mnie taki wpływ, powiedz mi…- powiedział, ściągając mi czapkę, którą właśnie miałam na głowie.

– Oddawaj czapkę! rzuciłam się w jego stronę, co nie było dobrym pomysłem, bo wyciągnął rękę w górę i uniemożliwił mi dostęp do czapki.

– Sam tego chciałeś! – schyliłam się i zrobiłam okrągłą śnieżkę ze śniegu, odbiegłam kawałek do przodu i rzuciłam w chłopaka.

– O Ty jędzo!- krzyknął chłopak śmiejąc się- teraz to na pewno Ci jej nie oddam!

– Oddasz, oddasz, tylko jeszcze o tym nie wiesz – zrobiłam szybko druga śnieżkę i rzuciłam w przyjaciela.

– Teraz się doigrałaś- założył moją czapkę na głowę i ruszył w pogoni za mną. Zaczęłam uciekać, patrząc pod nogi żeby nie wybić sobie zębów na olodzonym chodnik. Nagle dostałam w plecy wielką śnieżką, na co szybko zareagowałam odwracając się i odrzucając pocisk. Jed otrzepał się ze śniegu i był już coraz bliżej mnie.

– Zaraz Cię dogonię i pożałujesz- usłyszałam rozbawiony głos chłopaka za swoimi plecami.

– Zobaczymy kto pożałuje- skręciłam ścieżką do parku.

Minęliśmy staruszkę, która siedziała na ławce i tylko zmierzyła nas swoim spojrzeniem. Nie przejmowałam się tym, tylko biegłam dalej. Nagle się zatrzymałam i odwróciłam, chcąc zobaczyć jak daleko zdołałam uciec. Za mną tylko ośnieżone drzewa, żywej duszy nie było poza mną. Gdzie się podziewał Jed? Nie obchodziłoby mnie to, gdyby nie fakt, że miał moją czapkę, którą bardzo lubiłam. Wiedziałam, że prędzej czy później mi ją odda, ale lubiłam się z nim droczyć o różne mało istotne rzeczy.

– Zgubiłaś coś?

Usłyszałam nagle głos przyjaciela, który przygniatał mnie już swoim ciałem. Było za późno na jakąkolwiek próbę ucieczki z mojej strony, bo oboje leżeliśmy już na zimnym śniegu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam piękne błękitne oczy, które z uwagą mi się przyglądały. Nigdy nie czułam się niezręcznie w obecności Jeda, ale tym razem było trochę inaczej. Potem będę musiała o tym pomyśleć. Teraz czas na odzyskanie czapki. Zrobiłam zamach na lewą stronę i całym ciężarem ciała, przewaliłam chłopaka i teraz to ja leżałam na nim. Chłopak trochę się zdziwił, ale nie dał tego po sobie poznać. Wzięłam do ręki garść śniegu i trzymałam nad chłopakiem.

– Oddawaj co nie Twoje bo pożałujesz!

– Dobra, wygrałaś, poddaje się. Jesteś niepokonana- zdjął z głowy czapkę i założył ją mi- nie powinienem Ci jej zdejmować, bo wyglądasz w niej ślicznie.

– Jed- walnęłam go ręką- ale z Ciebie romantyk- i oboje zaczęliśmy się śmiać.

– Scarlett, jeśli tak bardzo chcesz na mnie leżeć, to powiedz, ale w domu, bez zagrożenia, że się rozchorujemy, co Ty na to?- pokazał swoje równe białe zęby.

– Przy najbliższej okazji Ci o tym przypomnę- zaśmiałam się, wstając z ziemi i podając dłoń przyjacielowi.

Zrzuciliśmy śnieg z jednej z ławek i usadowiliśmy się na niej.

– Nie spieszy Ci się dziś do domu?

– Nie, dziś tata wraca późno. Dostali jakąś niezłą fuchę i mam na niego nie czekać.

Jed szeroko się uśmiechnął.

– To świetnie się składa, pojedziemy do mnie, zjemy obiad i obejrzymy jakiś film, co Ty na to?

– Bardzo chętnie, ale wiesz, jakoś nie mam dzisiaj humoru na film…- wstałam z ławki i ruszyłam w stronę parkingu szkolnego, a Jed podążył zaraz za mną.

– No dobra, jak chcesz, ale pamiętaj, że mamy do nadrobienia jeden film- dał mi kuksańca w bok.

– Ma się rozumieć.

W domu wiało pustkami. Tata wróci późno, a ja byłam skazana na samotną noc. Szłam do kuchni, gdy nagle usłyszałam jakiś ruch w domu. Czyżbym nie była sama? Ostrożnie odwróciłam się na pięcie, spoglądając na drzwi od tarasu, skąd dochodziły szmery. Podeszłam do nich ważąc każdy swój krok i delikatnie odsunęłam roletę. Moim oczom ukazał się duży, rudy kot, którego znałam aż za dobrze. Nie czekając długo uchyliłam drzwi i zwierze było już w środku, mrucząc głośno i tuląc się do mnie.

– Cześć kocie, a co ty tu robisz?- spytałam, biorąc kota na ręce.

Kochałam to zwierzątko. Gdy miałam 12 lat znalazłam go porzuconego, małego i bezbronnego. Mama miała drobny problem co do tego, żeby go zostawić, ale za namową moją i taty kociak mógł z nami zamieszkać. Był ze mną zawsze, odkąd pamiętam.

– Chodź kociaku, musimy coś zjeść.

 

Prolog 

Lili siedziała przed swoim biurkiem na wielkim, obrotowym, skórzanym fotelu. Pomieszczenie  nie było duże, ale za to bardzo dobrze wyposażone. Broń w każdej szufladzie, zawsze pod ręką i sejf pełen pieniędzy, z którego wyciągnięcie chociaż jednego dolara było niemożliwe. W jej fachu takie gadżety był nieodzowne w każdym zakątku pomieszczenia. Kobieta lubiła czuć się bezpiecznie i nie lubiła, gdy coś nie szło po jej myśli. Niedopuszczalne było, aby jakiś nieproszony gość znalazł się w jej gabinecie i musiała użyć jednego z pistoletów. Na podłodze nie było żadnego dywanu ani nic z tych rzeczy. Stara, wychodzona posadzka, która widziała więcej niż właścicielka prosiła się chociażby o mały remont. Phi, ale o  tym nie było mowy. W takich miejscach jak to nikt nie dbał o wygląd. A wręcz przeciwnie. Im bardziej ubogo i przerażająco, tym lepiej. Miejsce miało przerażać, a nie przyciągać wzrok. Ściany były gołe, nie było na nich żadnego obrazu czy chociażby lustra, poza jednym wyjątkiem. Duży, ciemny portret, który przedstawiał starszego, siwego mężczyznę, trzymającego w ręku laskę. Lili obróciła się na krześle i wstała, kaszląc kilka razy. Ostatnio bardzo często jej się to zdarzało. Kaszel męczył ją coraz bardziej. Czyżby przeziębienie ją brało? Lili zdecydowanie nie miała teraz czasu na jakąkolwiek chorobę. Musiała być stale w gotowości. A wizyty lekarskie? To nie dla niej. Była silną kobietą, która radziła sobie nie z takimi rzeczami. Jednak jak już niezwłocznie potrzebowała diagnozy lekarskiej, zawsze od kilku lat badał ją jeden i ten sam lekarz. Tylko jemu ufała. Kobieta skierowała swoje kroki w stronę obrazu i przystanęła wpatrując się w niego z utęsknieniem w oczach.  

– Och George… Gdybyś mógł być tu teraz ze mną…

Powtórnie zakaszlała i uniosła trzęsącą się dłoń, czule dotykając mężczyzny, który widniał na obrazie. W jednej chwili zachowanie kobiety się zmieniło. Miejsce tęsknoty zajęła ogromna złość. Oczy jej patrzyły teraz już nie czule, a nienawistnie na portret. Mocnym szarpnięciem ręki kobieta zwaliła dzieło na podłogę. Spadł z hukiem, rozbijając się o zniszczoną podłogę. Czarna rama połamała się na kilka kawałków i jej kolejne kawałki leżały w różnych stronach pokoju. Biedny George patrzył już z podłogi na kobietę. Lili patrzyła na niego z gniewem i frustracją.

– Głupcze! Gdybyś nie robił tylu problemów, nadal byś tu był i nasza kochana Josephin też! – kobieta mówiła podniesionym i pełnym nienawiści głosem. Zachowywała się tak, jakby mężczyzna stał obok niej, a ona wypominała mu jego grzechy. Jeszcze raz spojrzała na obraz, odwróciła się i zajęła miejsce na fotelu, na którym tak bardzo lubiła siedzieć. – George, kochanie.. – głos kobiety stał się miękki i delikatny – ja nie chciałam robić Ci krzywdy. Sam mnie nauczyłeś, że rodzina jest najważniejsza i na pierwszym miejscu. Dlatego postaram się, żeby Josephin do nas wróciła. – Lili spojrzała na zdjęcie malutkiej dziewczynki, które stało na jej biurku – nie chciałeś mi na to pozwolić, więc musiałam odebrać Ci władzę. Kochałam Cię! A Ty jak mi to odpłaciłeś? Nawet córki nie mogłam zatrzymać! Ale spokojnie, kochany..- w głosie kobiety słychać było satysfakcję – już niedługo do nas wróci, już nie długo.

Metalowe drzwi do jej biura otworzyły się i stanął w nich wysoki mężczyzna,  o czarnych, prawie nienaturalnych oczach i równie ciemnych włosach.  Był dobrze zbudowany, gdyby nie był taki młody, mógłby zostać moim kochankiem, pomyślała Lili. Kobieta miała swoje lata i mimo swojej wysokiej pozycji nie lubiła zabawiać się z dużo młodszym mężczyznami. Uważała ich za gówniarzy, którzy tylko dla niej pracują.

– Wzywała mnie Pani – powiedział mężczyzna, nadal nie przekraczając progu.

Lili spojrzała na niego stanowczo.

– Tak, chłopcze. Zamknij drzwi i zajmij miejsce.

Mężczyzna zrobił, co mu kazała i zajął twarde krzesło zaraz naprzeciwko kobiety. Rozejrzał się dyskretnie po pomieszczeniu i spostrzegł stłuczony obraz na ziemi. Pan George, pomyślał. Chłopak spojrzał na swoją szefową. Kobieta ma jaja, przeszło mu przez myśl. Gdy zaczął tu pracować, ona była nikim. Pierwsza i ostatnia żona George’a jak się okazało. Nie miała głosu w sprawach firmy. Wszystkie decyzje podejmował George wraz ze swoim przyjacielem Marvim. A tu proszę, takie zaskoczenie… Zabiła swojego męża i zamiast mieć samych wrogów, przejęła jego interesy i podporządkowała sobie wszystkich. Oczywiście oficjalna wersja brzmi tak, że George został postrzelony, gdy jednemu kupcowi nie pasował towar i się wykrwawił, więc Lili przejęła interesy. Jednak mało kto wierzył w te brednie, gdyż sama Lili nie kryje się z tym, co zrobiła, przez co prawie każdy się jej boi. Z zamyśleń wyrwał chłopaka ostry głos kobiety, który przeciął ciszę jak brzytwa.

– Pracowałeś wiernie dla mojego męża, a teraz wiernie pracujesz dla mnie – kobieta podniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy chłopaka – Takich pracowników nam trzeba w tym fachu. Wiernych i zaufanych, a Ty chłopcze taki jesteś, mam rację?

Chłopak patrzył prosto w jej zgorzkniałe oczy i nie spuszczał z niej wzroku. Dawał jej tym do zrozumienia, że nie tylko tamte cechy go wyróżniają. Był odważny. Nie bał się nikogo i niczego. Miał za sobą tyle grzechów, że już nic nie mogłoby go uratować, pomyślał. Był czas, kiedy chciał rzucić to w cholerę i zacząć normalne życie. Ale jak raz w to wszedłeś, więcej nie wyjdziesz. Na samą myśl o starym przyjacielu, który właśnie tego chciał dokonać, przeszedł go zimny dreszcz. Teraz nie ma przyjaciół. Jest samotnikiem, bo nie chce przechodzić znowu przez to, co przechodził po stracie Billiego. Billi chciał mieć kryminalną przeszłość za sobą, ale gdy George się o tym dowiedział, kazał się go pozbyć. Chłopak obiecał sobie, że nigdy nie okaże słabości jak Billi. Jak umrze, to na pewno nie z ręki gangstera.

– Tak. Ma Pani rację.

Lili klasnęła w ręce.

– To świetnie. Bo mam dla Ciebie zadanie bardzo szczególne  – spuściła wzrok z chłopaka i wysunęła szufladę, wyciągając z niej czarną teczkę – oto i Twoje zadanie – położyła dokumenty przed chłopakiem – otwórz proszę.

Chłopak spojrzał na teczkę, a potem na kobietę. Nie pytał, co jest w środku, bo wiedział, że zaraz się dowie. Lubił zadania specjalne, bo wiedział, że więcej kasy dostanie za jego poprawne wykonanie. Dawno nic specjalnego mu się nie trafiło, robił to, co większość. Do dzisiaj, pomyślał.

Wyciągnął pewnie dłoń i otworzył teczkę. Kilka kartek i zdjęcie… spojrzał na nie. Była na nim wysoka brunetka, o dużych, zielonych oczach, idealnej figurze, w pięknej letniej sukience, która podkreślała jej krągłości. Bardzo ładna, pomyślał. Zauważył, że zdjęcie było robione z ukrycia i spojrzał na Lili, chcąc dowiedzieć się szczegółów.

– Twoim zadaniem jest rozkochanie w sobie tej dziewczyny i sprowadzenie do mnie.

Kobieta wstała z krzesła i podeszła do okna, zerkając przez nie.

– Zapoznaj się z informacjami o niej i zacznij to jak najprędzej. Pójdziesz do szkoły, w której ona się uczy. Mamy pracowników na wysokich stanowiskach w tej szkole, więc nie będzie problemu, żebyś się tam dostał.

Spojrzała na chłopaka i wiedziała, że nie rozumie pewnych kwestii. Była jednak świadoma, kogo wybiera. Była więcej niż pewna, że chłopak sobie poradzi. Oczywiście, że zauważyła, jak wytrzymał jej ostre spojrzenie. Mało kto sobie na to pozwala, a on wytrzymał.

– Masz jakieś pytania?

Chłopak chwilę się zawahał, ale wiedział, że teraz jest czas dla niego i może zapytać, o co chce, a uzyska odpowiedz.

– Tak, mam. Jedno. – spojrzał ma zdjęcie dziewczyny, a później ma Lili – kim ona jest?

Kobieta spodziewała się tego pytania.

– To moja córka.

Chłopak zrobił wielkie oczy, jakby zobaczył latającą świnie, a Lili ciągnęła dalej.

– Teraz, jak George nie żyje, a ja się starzeję, potrzebuję ją mieć przy sobie. Odebrano mi ją w perfidny sposób, a ja tęsknię za nią i chcę, żeby pomagała mi w interesach. Ale na razie nie może się dowiedzieć o mnie, zrozumiane? – skierowała się do chłopaka – i pamiętaj, chłopcze. Ona ma się zakochać w Tobie, ale Ty w niej nie. Jest pełno innych na Twoje miejsce, ale możesz czuć się wyróżniony, gdyż to Ciebie uważam za najbardziej odpowiedniego na to ważne dla mnie zadanie. Daję Ci pół roku na wykonanie go i lepiej, żebyś sobie poradził – kobieta usiadła w fotelu i milczała, czym dała do zrozumienia, że może zadać następne pytanie.

Chłopak nie mógł tego wszystkiego zrozumieć. Po co ma rozkochiwać w sobie jakąś małolatę. Może i była ładna. Phi. Piękna, pomyślał chłopak. Nie potrzebował na karku dziewczyny, a już na pewno nie córkę szefa. Wiedział jednak, że nie może się już wycofać, a co najważniejsze- nie może się zakochać w tej dziewczynie. Chłopak był poważnie zakochany tylko raz i wiedział dobrze, że zabawa w uczucia typu miłość nie jest dla niego. Lubił się zabawić od czasu do czasu z jakąś laską, ale poza tym nic więcej. Może nie będzie tak trudno, pomyślał. Przecież ona wygląda na taką idealną, a on? Kryminalista. Kto by takiego chciał pokochać. Chłopak powoli spojrzał na Lili i zmrużył oczy.

– Skąd mam pewność, ze to Pani córka, a nie jakaś obca Pani dziewczyna?

Lili spojrzała na niego cwanym wzrokiem.

– Czyżbyś się bał? Nie chcesz tego zadania, dobrze.

Chłopak zerwał się na równe nogi.

– Ja się niczego nie boję. Za pół roku dziewczyna jest Pani.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł.

 

BRAT BLIŹNIAK

Samanta przyglądała się zmasakrowanym zwłokom młodej kobiety. To już czwarta – pomyślała, głaszcząc czarny kosmyk swoich krótkich włosów. Zrobiła pewny krok w stronę dwójki martwych ofiar i przykucnęła.

– Co o tym myślisz? – zwróciła się do swojego współtowarzysza.

– Kobieta ma na oko 25 lat, rozcięte podbrzusze, wyciągnięty płód, obydwoje w pozycji embrionalnej- zajął miejsce obok Samanty – myślę, że to sprawka Nienarodzonego, ale trzeba się jeszcze przyjrzeć śladom. Może tym razem popełnił jakiś błąd.

Kobieta spojrzała na twarz Chrisa i widziała skupienie, które mu towarzyszyło. Sprawą Nienarodzonego, bo tak na niego mówili zajmowali się już od czterech miesięcy. Detektywa  krew zalewała, że tyle kobiet zginęło w tak brutalny sposób. Znał zachowanie mordercy na pamięć. Zawsze ten sam styl, to samo działanie. Młode kobiety, jak dotąd wszystkie dwudziestopięcioletnie, brak powiązań, różnice w wyglądzie, zawodach, stanach cywilnych. Jedna wspólna cecha. Wszystkie były ciężarne – dwa miesiące i byłyby szczęśliwymi mamami swoich synków.

– Kim jest ofiara? – Samanta spojrzała na jednego z kryminalnych.

– Widać, że kobieta wybierała się dokądś, jej torebka leży na podłodze niedaleko zwłok, musiała ją upuścić. Tris Grandwales – powiedział po chwili i wręczył jej skórzany, brązowy portfel.

– Jakieś ślady? – spytała, przyglądając się zdjęciu owej kobiety.

– Nie broniła się, żadnych siniaków, zadrapań… – zrobił krok w lewo i nachylił się – może uda się nam zdjąć odcisk buta, bo była tu jakaś plama, ale to trochę potrwa.

– Informuj mnie na bieżąco – powiedziała oschle i spojrzała na Chrisa – robi się nie ciekawie.

Mężczyzna popatrzył na nią z niezadowoleniem. Na jego nie młodej twarzy można było dostrzec parę zmarszczek. Głównie spowodowane pracą. Nienarodzony nie dawał mu spokoju. Przez niego rozpadł się jego związek, nie wysypiał się, nie jadł, jedyne, co się nasiliło to alkohol. Samanta również miała mnóstwo na głowie. Rozwód i śmierć ojca zobowiązały ją do mieszkania z matką, która podupadała na zdrowiu i nie mogła pogodzić się ze śmiercią Jamesa – ojca Samanty.

– Mąż i córka – powiedziała kobieta, wręczając Chrisowi zdjęcie, które wyjęła z portfela ofiary.

Samanta zawsze marzyła o dzieciach, jako, że sama była jedynaczkom chciała mieć ich dużo. Widok przyszłej matki, która leżała nieruchomo, obok swojego nienarodzonego synka zbierały ją na mdłości, toteż szybko udała się w stronę wyjścia. Detektyw podążył za nią i w milczeniu wsiedli do samochodu. Mieli ciężkie zadanie. Rozmowa z mężem, który już nigdy nie zobaczy swojej ukochanej.

– Gdzie wybierała się Pana żona? – Chris próbował łagodnie wyciągnąć jak najwięcej informacji i załamanego mężczyzny.

– Ona – urwał, gdyż płacz uniemożliwiał mu mówienie – mamy córeczkę, Caroline, mieliśmy mieć jeszcze Philipa – mówił pełnym żalu i bólu głosem.

– Bardzo nam przykro z tego powodu – Samanta powiedziała cicho, starając się zachować pozory silnej – proszę nam powiedzieć, gdzie wybierała się Tris, czy była z kimś umówiona?

Chris stał z boku i rozglądał się po biurze, licząc, że coś przykuje jego uwagę. W jego zawodzie trzeba być czujnym i mieć oczy szeroko otwarte.

– Była umówiona z jej lekarzem, chodziła do niego od początku ciąży – słowa były ledwo słyszalne, a jego twarz przybierała coraz dziwniejszy wyraz – znajdziecie go? – spojrzał na Samantę, która poczuła silną powinność ukarania bydlaka, który zostawia po sobie tyko ból i cierpienie.

– Jak nazywa się lekarz prowadzący Pana żony?- zapytała ze współczuciem w głosie.

– Nie pamiętam – powiedział powoli mężczyzna – wiem, że był to szpital Świętego Juliana Alfreda.

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby Panu pomóc i żeby już nikt nie cierpiał z jego powodu – położyła mu dłoń na ramieniu, chcąc dodać otuchy i wraz z Chrisem opuścili miejsce jego pracy.

Gdy pojmiesz sztukę czytania między wierszami
Dowiesz się, co mam Ci do przekazania,
Jeśli jednak nie
Dopełnię swoją zemstę
AM


Samanta trzymała w ręku małą, pomiętą kartkę, na której zapisane było tych pięć wersów. Nie wiedziała, kto był autorem z imienia i nazwiska, jednak wiedziała, że był to On. Nienarodzony. List, o ile można było tak to nazwać był przy pierwszej ofierze, Ann Martinez. Trzymała go w zastygłej dłoni. Poddali go wszelkim ekspertyzom i badaniom. Żadnego śladu, żadnych innych wskazówek.

Detektywi mogli tylko sobie wyobrażać, kim jest ich zabójca. Nigdy nie popełnił żadnego błędu. Na żadnej z ofiar nie było żadnych śladów. Tylko jedno przecięcie na podbrzuszu, był perfekcjonistą. Zawsze ta sama linia, równa i nieprzerwana. Kobiety wyglądały na takie, które się nie broniły. Wszystkie zamordowane w domu. Kim on był, że bez problemu wchodził do środka jak gdyby nigdy nic?

Samancie nasuwało się mnóstwo pytań, jednak nadal nie miała odpowiedzi na żadne z nich.

– Trzeba sprawdzić szpital, o którym mówił mąż ofiary – powiedział Chris, przerywając jej walkę z własnymi myślami.

Od dłuższej chwili obydwoje siedzieli za biurkami, w swoim wspólnym gabinecie, który mieścił się w głównej kwaterze policji.

– Słuchajcie – do pomieszczenia nagle wszedł jeden z kryminalnych – udało nam się zdjąć odcisk buta – powiedział z dumą – rozmiar 45, wzór podeszwy nie jest jeszcze pewny, ale to kwestia kilku godzin i mamy pierwszy, poważny ślad.

Samanta wstała z entuzjazmem z krzesła i spojrzała na Chrisa.

– Ty jedź do szpitala, a ja przeanalizuje wszystkie fakty jeszcze raz. Coś na pewno nam umknęło – powiedziała pewnym głosem, a mężczyzna tylko skinął głową i opuścił budynek.

Szybko dojechał do szpitala Świętego Juliana Alfreda i wszedł głównym wejściem do środka. Od razu dostrzegł młodą pielęgniarkę, która śledziło go wzrokiem.

– Szukam lekarza, który prowadził ciąże Tris Grandwales – powiedział szybko, czekając na odpowiedź.

– Jest Pan kimś z rodziny? – zapytała z uśmiechem.

– Jestem z policji – wyciągnął legitymacje i machnął jej przed oczami.

Uśmiech z jej ust szybko przerodził się w prostą linię i spojrzała na niego pustym, przestraszonym wzrokiem.

– Czy coś się stało Tris? – ciężko wypowiedziała słowa i dreszcz przeszył jej drobne ciało.

– Tris została zamordowana – przyglądał się jej uważnie – czy mógłbym znać nazwisko jej lekarza?

Kobieta opadła na ladę recepcji, ledwo trzymając się na swoich nogach. Chris szybko rzucił się, aby ją podtrzymać.

– Czy wszystko w porządku? – pomógł usiąść kobiecie i wyjął swój notatnik – Tris była dla Pani kimś bliskim? – zadał kolejne pytanie, czekając, aż pielęgniarka weźmie łyk wody.

– Pan wybaczy moją reakcję, ale Tris to już czwarta pacjentka Doktora Jungingena – mówiła z przejęciem – nikt nigdy się na niego nie skarżył, ale teraz bardzo na tym traci, gdyż kobiety wybierają innych lekarzy.

– Co ma Pani na myśli? – zapytał z zaciekawieniem, czyżby wiedziała coś, czego on jeszcze nie wiedział?

– Nie wiem, w jaki sposób zginęła ta biedna kobieta, ale wiem, że to jest już czwarta zamordowana pacjentka Doktora – wzięła kolejny łyk – chyba powinnam pójść na urlop – dodała krótko.

Chris przetwarzał informacje w głowie niczym najszybszy komputer. Podziękował kobiecie, która wskazała palcem drzwi do gabinetu owego Jongingena. Zanim jednak wszedł do środka wykręcił numer do swojej partnerki, która odebrała już po drugim sygnale.

– Wyślij tu kogoś od nas – powiedział szybko – wszystkie ofiary były jego pacjentkami, a przynajmniej tak zeznała jedna z pielęgniarek – dodał – a Tobie jak idzie?

– Chyba na coś wpadłam. Wszystko Ci opowiem na miejscu – po czym się rozłączyła.

Już miał nacisnąć klamkę, gdy poczuł na sobie wzrok trzech kobiet, w różnym wieku, które wpatrywały się w niego z widoczną ciekawością mieszającą się ze złością.

– Obowiązuje kolejka – parsknęła najstarsza z nich.

– Ja tylko na chwilę – odrzekł, wyciągając legitymację – chyba, że będzie to dla pań ogromny problem – dodał z lekkim uśmiechem.

– Ależ żaden problem – zaćwierkotała ta, która przed chwilą gotowa była pobić go swoją torebką.

Zadowolony nacisnął klamkę i wszedł do środka.

– Nazywam się Chris Nelson i jestem z policji – znowu wyciągnął legitymację i przyglądał się zaskoczonemu lekarzowi.

– Alfred Jongingen – ukłonił się lekko i zajął miejsce na swoim dużym fotelu – w czym mogę pomóc?

– Tris Grandwales była dzisiaj z Panem umówiona?

– Tak, miała być z samego rana, jednakże jeszcze się nie zjawiła – odpowiedział, wzruszając ramionami.

– I nie zjawi się – powiedział dość ostro – Tris nie żyje. Została zamordowana – detektyw śledził każdą zmianę zachodzącą na twarzy lekarza, który wpatrywał się ze zdziwieniem w Chrisa.

– Ale o czym Pan mówi? – zamrugał parę razy oczami i nie ukrywał zdumienia.

– Niech Pan nie mówi, że jest to dla Pana zaskoczenie – mówił spokojnym, ale dosadnym tonem.

Starszy, siwy mężczyzna zastanowił się przez chwilę, a potem wstał ze swojego miejsca, patrząc w oczy detektywa.

– Nie wiem, o czym Pan mówi.

Chris uśmiechnął się lekko.

– Skąd takie oburzenie w Pana głosie?

– Znam te Wasze zagrania – powiedział, stając naprzeciwko Chrisa – podchodzicie niczego winnych ludzi, sugerujecie, że mogliby mieć coś wspólnego z zabójstwem – zakaszlną głośno – ja jednak nie dam się w nic wrobić. Ubolewam nad tą stratą, jednak życie toczy się dalej.

– Niech Pan to powie jej mężowi i córeczce – powiedział nieprzyjemnym tonem.

Jongingen spojrzał na niego i odchrząknął.

– Czy w czymś jeszcze mogę pomóc, detektywie? – zapytał.

– Tak – Chris wstał z krzesła – moi ludzie za chwilę tutaj będą z nakazem, proszę przygotować historię całej Pana działalności lekarskiej – z przyjemnością przyglądał się zszokowanej minie Doktora, który nie wiedział, co powiedzieć – Jest jeszcze jedna rzecz, w której mógłby mi Pan bardzo pomóc – dodał, stojąc tuż obok drzwi – bardzo podobają mi się Pana buty, Doktorze – wskazał ręką na czarne, skórzane obuwie – mógłbym znać ich rozmiar? – zapytał z nadzieją, i czekał na odpowiedź.

Doktor wyprostował się dumnie i spojrzał na swoje nogi.

– Czterdziesty piąty – powiedział – jednakże Panu takie buty by nie pasowały – zaśmiał się ironicznie.

– Jednak mimo wszystko dziękuję za odpowiedź – Chris rzucił przez ramię – do zobaczenia.

W pośpiechu opuścił gabinet, nie widząc, że wpadł na mężczyznę sprzątającego podłogę. Mężczyzna w białym stroju uniósł wzrok znad mopa i przyjrzał się detektywowi. On zaś nie miał czasu na wdawanie się w zbędne dyskusje i burknął krótkim przepraszam.

– Jakie to przykre – odezwał się sprzątacz w stronę odchodzącego Chrisa.

– Słucham? – mężczyzna stanął w miejscu i odwrócił się do mówcy.

– Ja tutaj wykonuję ciężką pracę, a Pan nawet tego nie dostrzega. Nawet Pan na mnie nie spojrzał, nie widzi Pan mojego poświęcenia, mojego zaangażowania. Mojej misji – dodał na końcu ospałym głosem.

Chris zaniemówił, lecz szybko się otrząsną.

– Pan wybaczy, że Pana nie zauważyłem – odburknął i udał się w stronę wyjścia, mijając pielęgniarkę, z którą rozmawiał wcześniej.

Detektyw szybko wrócił do biura, nie mogąc się doczekać rozmowy z Samantą i był ciekaw, co ona myśli o tym całym Jongingenie.

– Co znalazłaś?– od wejścia krzyknął do swojej partnerki.

Kobieta siedziała nad biurkiem i zakreślała coś na kartce.

– Pamiętasz treść listu, który morderca nam zostawił? – patrzyła na niego i nie dała mu odpowiedzieć, tylko ciągnęła dalej.

– Ann Martinez została zamordowana piątego maja. Później była Madison Oldman, którą znaleźliśmy szóstego czerwca – spoglądała na Chrisa, czy nadąża i nie przestawała mówić – Amanda Roberts, siódmy lipiec. Ostatnia Tris Grandwales, ósmy sierpień – skończyła z dumą – Morderca chciał, żebyśmy czytali między wierszami. Wiemy, kiedy będzie chciał zaatakować znowu.

Chris przyglądał jej się z uwagę. Dokonała wielkiego odkrycia w śledztwie. Zawsze wiedział, że ta młoda kobieta ma w sobie ogromny potencjał. W końcu nie bez powodu od dłuższego czasu byli partnerami.

– Nie wiem, dlaczego wcześniej na to nie wpadliśmy – powiedział, zajmując miejsce na jednym z foteli – możemy zapobiec kolejnemu zabójstwu – powiedział z entuzjazmem.

– A Ty, czego się dowiedziałeś? – zapytała, z nadzieją, że jego odkrycia rzucą większe światło na całą sprawę.

– Wszystkie ofiary były jego pacjentkami, o czym on nawet nie wspomniał, gdy z nim rozmawiałem. I rozmiar jego buta jest zgodny z tym, który chłopaki znaleźli na miejscu zbrodni.

– Wiesz, że połowa mężczyzn w tym kraju ma taki rozmiar buta?

– Nie spodobał mi się ten doktorek – powiedział, biorąc do ręki liścik – ale pismo niestety nie przypomina pisma lekarskiego – zaśmiał się smutno.

– A co z tymi teczkami, o których mówiłeś mi przez telefon?

– No cóż – odchrząknął – pomyślałem, ze skoro wszystkie ofiary były jego pacjentkami warto sprawdzić wszystkie kobiety, jakie przyjmował i przyjmuje.

– Wszystkie? – zapytała za zdziwieniem.

– Tak – Chris lekko się obruszył na jej pytanie – a jeśli zmieni taktykę? Musimy porozmawiać z każdą z nich.

Samanta patrzyła na Chrisa z lekkim uśmiechem.

– Mówiłeś, że Jongingen jest starym lekarzem. Wiesz ile kobiet przewinęło się przez jego ręce?

– Mam tego świadomość, Samanto i nie uważam, żeby to był jakiś problem. Mamy kilku młodych, da się im zadanie i będą musieli je wykonać – powiedział dumnie.

– No cóż – westchnęła – ja myślę, że jest coś jeszcze, co je łączy – spojrzała na kartkę, po której wcześniej coś kreśliła.

Chris przyglądał się jej ruchom z uwagą.

– AM, o których mowa w liście, są to inicjały – wskazała jedno ze zdjęć – Ann Martinez, nasza pierwsza ofiara.

– Hm – Chris podrapał się po brodzie – Ann sama się zabiła i napisała dla nas list? To jest nierealna – powiedział krótko.

Samanta uśmiechnęła się i zignorowała jego przemyślenie, mówiąc dalej.

– Długo się zastanawiałam, czym są te dwie litery i jaką role odgrywają w tym wszystkim – wskazała na swoją popisaną kartkę – Spójrz – Chris zbliżył się i uważnie obserwował – imię i nazwisko, dwa osobne słowa. Kolejne litery imion i nazwisk ofiar tworzą inne imię i nazwisko – wstała i zapisała coś na tablicy.

– AMAT MORG – detektyw przeczytał na głos zapisane słowa – czegoś tu brakuje – podrapał się po łysej głowie.

– Masz rację – Samanta z entuzjazmem mówiła o swoim odkryciu – dwie litery do imienia i dwie do nazwiska.

– Skąd wiesz, że dwie? Dwie litery to dwie kolejne ofiary! – krzyknął z oburzeniem.

– Nic innego nie przychodzi mi do głowy – westchnęła.

– Dobra – Chris stanął obok niej – jakie te brakujące litery?

– Morgan – odpowiedziała, prawie literując nazwisko.

– Morgan? – zapytał ze zdziwieniem – przecież to Twoje nazwisko.

– Wiem – westchnęła – dlatego jako pierwsze przyszło mi na myśl.

– No dobra, a imię? Przecież nie wiemy, jakie litery będą pasować – powiedział, gdy do pomieszczenia wszedł młody mężczyzna.

– Chłopaki przywieźli jakąś dokumentację ze szpitala, gdzie ją Wam zostawić? – zapytał, patrząc raz na Samantę raz na Chrisa.

– Nasze imiona – ucieszyła się detektyw na widok wnoszonych skrzynek.

– Udało nam  się odtworzyć odcisk buta – powiedział owy mężczyzna, przyglądając się stercie dokumentów.

– Masz kopię? – Chris zapytał z ciekawością.

– Tak, za moment Wam przyniosę – po czym opuścił gabinet.

-Nie sądziłem, że będzie tego aż tyle – przyznał Chris.

– Najpierw zajmijmy się tegorocznymi przyjęciami – podsumowała Samanta.

Za oknem zdążyło się ściemnić, na biurku zalegały opakowania po chińszczyźnie i dwa kubki po kawie.

– Chyba coś znalazłem – po godzinach nieudolnych poszukiwań odezwał się Chris.

– Anders – powiedział zmęczonym głosem i wręczył teczkę kobiecie.

– Iris Anders – przeczytała głośno – 25 lat, szósty miesiąc ciąży i spodziewa się syna – spojrzeli na siebie porozumiewawczo – kolejna ofiara.

– Jednak wciąż brakuje nam jeszcze jednej kobiety – westchnął, po czym wydał z siebie głośne ziewnięcie.

– Myślę, że na dzisiaj zrobiliśmy bardzo dużo i musimy się przespać, a jutro znaleźć tę kobietę – Samanta wstała z krzesła i poprawiła włosy, które były w totalnym nieładzie.

– Ty jedź, odpocznij, prześpij się – powiedział – ja jeszcze przyglądnę się odciskowi, który chłopakom udało się odtworzyć.

– Chris – westchnęła z troską – nie siedź do późna – po czym opuściła budynek.

Mężczyzna poczekał, aż drzwi za Samantą się zamkną i będzie mógł się skupić. Wyciągnął do połowy pustą butelkę whiskey i nalał do szklanki, lekko sącząc pierwszy łyk. Tego było mu trzeba, pomyślał. Teraz wszystko będzie o wiele bardziej przyjemne. Trzymał w ręku kartkę, na której był odcisk buta. Nienarodzony popełnił błąd. Jednak czy na pewno? Zamyślił się na chwilę. Dał nam wskazówki, co do swojego imienia i nazwiska. Nie bez powodu zabijał tylko i wyłącznie pacjentki Jongingena. Co on chciał nam przekazać? I dlaczego. Te pytania nurtowały detektywa najbardziej. Pociągnął kolejny, tym razem spory łyk trunku i miętolił kartkę w palcach. Cały czas wyobrażał sobie eleganckie lakierki doktora. To na pewno był jego odcisk. Był tego pewny. Tylko jak to udowodnić?

Chris nawet nie zauważył, kiedy zmorzył go sen i odpłynął do krainy Morfeusza. Obudził go zdziwiony głos Samanty.

– Spałeś tutaj całą noc? – Chris wzdrygnął się i przetarł zaspane oczy – piłeś? – zapytała zdenerwowana, biorąc do ręki prawie pustą butelkę.

– Jongingen ma z tym coś wspólnego – wstał szybko zza biurka, czując bolesne skutki źle przespanej nocy.

– Poczekaj – zawołała za odchodzącym mężczyzną – Chcę wziąć kilka dni wolnego – powiedziała powoli, obserwując twarz detektywa.

– Dlaczego? – zapytał lekko zmieszany.

– Potrzebuje odpoczynku. Nienarodzony nie daje mi spokoju – popatrzyła smutno – każda myśl o nim przypomina mi o tych dzieciach, które nigdy nie zaznają życia, o ich matkach… To mnie za bardzo przytłacza.

– Jesteś pewna? – zapytał powoli, kładąc rękę na jej ramieniu.

– Tak – odpowiedziała szybko – spędzę trochę czasu z mamą. Ona też nie ma się najlepiej, śmierć taty nie wpłynęła na nią dobrze – westchnęła – czasem mam wrażenie, że staje się inną osobą – spojrzała jeszcze raz na Chrisa – jesteś już blisko rozwiązania tej sprawy, czuję to. Poradzisz sobie.

Detektyw stał chwilę w milczeniu, jednak szybko skinął lekko na kobietę, pozwalając jej odejść. Wszystko teraz zostało w jego rękach. Poczuł dziwną ulgę. Sam na sam z Nienarodzonym. Najtrudniejsza sprawa w jego dotychczasowej karierze i chyba takiej potrzebował do spełnienia się. Przyskrzynić niebezpiecznego psychopatę, poczuć adrenalinę, nieprzespane noce, stres. Chris zrozumiał, że to jest to, czego potrzebuje. Miał już swoje lata, ale całe życie mu czegoś brakowało. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł, że naprawdę żyje.

– Znajdźcie mi kobietę, Iris Anders, gdzie mieszka, czym się zajmuje, co robi w wolnych chwilach. Chcę wiedzieć wszystko – powiedział do swoich pracowników, a sam udał się w stronę gabinetu swojego przełożonego.

– Potrzebuję nakaz aresztowania Dr. Alfreda Jongingena – powiedział prosto z mostu.

Starszy, grubszy mężczyzna spojrzał na niego spod byka.

– Nie za dużo ostatnio chcesz? – powiedział, po czym wrócił do uzupełniania dokumentacji.

– Jestem na dobrej drodze do zatrzymania Nienarodzonego – powiedział pewnym tonem.

– Kolejne kobiety giną, Chris. To już czwarta – powiedział, po czym wstał ze swojego fotela – wiesz, że Cię szanuję i jesteś jednym z najlepszych detektywów jakich znam, ale nie może tak być.

– Posłuchaj. Tym razem naprawdę jestem już bliski zatrzymania tego psychopaty – powiedział – daj mi tylko to o co proszę i trochę czasu.

Mężczyzna spojrzał na detektywa i pokiwał głową. Chris już wiedział, że dostanie to, czego oczekiwał.

– Załatwię to najszybciej jak się da – dodał i wrócił na swoje miejsce, pogrążając się znowu w swoich sprawach.

Chris z zadowoleniem opuszczał gabinet szefa, gdy zatrzymał go młody policjant.

– Znaleźliśmy tę kobietę, o którą Pan prosił – wręczył mu zdjęcie młodej, lekko przy kości blondynki – uczy w pobliskiej szkole, mieszka z mężem niedaleko stąd.

– Dobrze się spisaliście – wziął zdjęcie od chłopaka – zwerbuj kilku kolegów i pojedziecie ze mną. Porozmawiam z nią, a wy będziecie musieli mieć ją cały czas na oku. Włos ma jej z głowy nie spaść – po czym udał się w stronę samochodu.

Rzeczywiście szkoła było oddalona tylko kawałek od ich siedziby, więc droga nie trwała długo. Szkoła była małych rozmiarów i bez problemu znalazł kobietę, która zgadzała się z tą ze zdjęcia. Poza tym, że teraz było widać zaokrąglony brzuch, w którym krył się jej synek.

– Nazywam się Chris Nelson – pokazał kobiecie swoją legitymację – jestem z policji.

Kobieta zamarła na jego ostatnie słowa.

– Czy coś się stało? – spytała zdenerwowana.

– Proszę się nie denerwować – powiedział spokojnie – w Pani stanie jest to niewskazane – wskazał na jej brzuch i się uśmiechnął.

Iris zrobiła to samo, pokazując równe, białe zęby.

– Tak, to szósty miesiąc – powiedziała z dumą – już nie mogę się doczekać.

Chris przyglądał się kobiecie z uwagą. Biła od niej niewiarygodna energia, która niestety nie udzieliła się detektywowi. Nie mógł zapominać o celu swojego spotkania z kobietą.

– Jest Pani pacjentką Dr. Alfreda Jongingena, prawda?

– Tak – uniosła brwi – czy coś się stało?

Detektyw zaśmiał się lekko.

– Byłbym wdzięczny, gdyby odpowiedziała Pani na parę moich pytań.

Rozmowa z Iris przebiegła szybko, lecz Chris nie dowiedział się niczego niezwykłego, poza tym, że Jongingen wspominał jej o przejściu na emeryturę.

– Chciałbym porozmawiać jeszcze z Pani mężem – dodał, gdy wyczerpał już listę pytań.

– Jest to w tym momencie niemożliwe, gdyż mąż wyjechał w delegację – powiedziała smutno.

– Jest Pani sama? – Chris bardziej krzyknął, niż zapytał.

Iris zdziwiła się jego reakcją i tylko uśmiechnęła się nieśmiało. Nie miała zamiaru odpowiadać na jego pytanie, gdyż uważała, że ono wychodzi poza jego obowiązki. Detektyw wydawał się jej całkiem sympatycznym mężczyzną, jednak nie była zainteresowana żadną znajomością z nim. Nie rozumiała jeszcze powodu reakcji Chrisa. Iris nie mogła być sama. Za duże zagrożenie dla niej i jej dziecka. Nie mógł pozwolić, żeby jej się coś stało. Zasługiwała na życie tak samo, jak każdy inny.

– Proszę mieć oczy szeroko otwarte – powiedział, żegnając się z kobietą – ostrożności nigdy za wiele – po czym oddalił się w stronę samochodu, w którym czekała dwójka innych policjantów.

– Nie spuszczać jej z oczu – powiedział – macie chodzić tam gdzie ona, macie wiedzieć, gdzie jest, co robi. Wszystko. Jutro pójdziecie do niej i powiecie, że ma się zgłosić na komisariacie – popatrzył po twarzach młodych chłopaków – zrozumiane?

Obydwoje skinęli głowami i opuścili jego samochód. Chris szybko odjechał spod szkoły, gdyż musiał znaleźć jeszcze jedną ciężarną kobietę, którą Nienarodzony mógłby się zainteresować.

Przeglądał kolejne teczki, gdy niespodziewanie natknął się na teczkę Barbary Morgan. Dziwne, pomyślał. Nie wiedział, że mama Samanty była pacjentką Jongingena. Otworzył teczkę. Data narodzin się zgadzała, 15.10.1982. Była tylko jedna, mała nieprawidłowość. Samanta nigdy nie mówiła, że ma brata. Chris wstał z miejsca i zaczął chodzić po gabinecie. Chciał zadzwonić do partnerki i zapytać ją o co chodzi, jednak wiedział, że nie byłaby zadowolona, że zakłóca jej czas odpoczynku. Musiał jak najszybciej porozmawiać z doktorem. Coraz więcej faktów przemawiało na jego niekorzyść.

Jego rozmyślanie przerwał głos szefa, który zawitał w jego czterech ścianach.

– Masz godzinę, na rozmowę z nim – powiedział, wskazując wzrokiem na czekającego w korytarzu doktora.

Oczy Chrisa zaiskrzyły z radości. Nareszcie. Wziął pozostałe pięć teczek ze swojego stołu i udał się w jego kierunku.

– Proszę zdjąć prawy but – powiedział do Alfreda, gdy ten zajął miejsce w pomieszczeniu przesłuchań.

– Najpierw żądam wyjaśnień – wycedził przez zęby – to jest jakieś nieporozumienie.

– Proszę zdjąć prawy but – powtórzył.

Doktor westchnął i zrobił, co detektyw nakazał.

Chris przyjrzał się wzorowi podeszwy i wyjął zdjęcie z zabezpieczonym śladem w miejscu zbrodni.

– Nie dziwi Pana podobieństwo? – przyglądał się doktorowi z uwagą i widział, że ten nie wie co odpowiedzieć – byłeś tam – dodał pewnym tonem – tylko po co?

Jongingen siedział w milczeniu i wpatrywał się pustym wzrokiem w detektywa.

– Skąd znasz Barbarę Morgan? – zapytał, kładąc mu teczkę przed nosem.

Doktor wzdrygnął się na zadane pytanie. Jego oczy były pełne strachu, a twarz przybrała dziwny wyraz.

– Ona się mści – wypowiedział słowa drżącym głosem.

– Co masz na myśli? – wpatrywał się doktora, który z pewnego siebie starca przeobraził się w przerażonego, małego chłopca – odpowiedz! – krzyknął zdenerwowany.

Doktor spojrzał na niego, ale wydawał się być nieobecny, jakby myślami i całym sobą był całkowicie w innym miejscu.

– To było bardzo dawno – zaczął bardziej do siebie niż do detektywa – ona była pierwsza, piękna, zdrowa dziewczynka. On wychodził zaraz za nią – spłynęła mu łza po policzku – z nim nie było wszystko w porządku – przełknął ślinę – prawie nie oddychał.

Chris przyglądał się Doktorowi i starał się za nim nadążyć.

– Czy chłopak zmarł? – zapytał powoli.

– Barbara myślała, że tak.

– Dlaczego tak myślała?

– Bo ja chciałem, żeby tak myślała – spuścił wzrok – byłem początkującym lekarzem – wytłumaczył – on nie byłby sprawnym dzieckiem, więc – urwał w połowie zdania.

Detektyw czekał na kontynuację opowieści i nie chciał wyrywać go z tego dziwnego stanu.

– Chciałem mieć go dla siebie. Mieć na kim eksperymentować – powiedział, a Chrisa wzięło obrzydzenia.

Nie mógł powstrzymać wstrętu do mężczyzny, który siedział naprzeciwko niego.

– Ty bydlaku – wycedził i miał ochotę wymierzyć porządny cios w jego twarz, jednak powstrzymał się.

– Amatis żyje – powiedział spokojnie – okazałem się być niezawodnym lekarzem – uśmiechnął się – podtrzymałem go przy życiu, a potem wykonałem na nim kilka badań – mówił z uśmiechem, szczycił się swoimi dokonaniami – nie sądziłem, że wyrośnie z niego taki duży chłopak – wciąż się uśmiechał – gdyby tylko Barbara się o tym nie dowiedziała – uśmiech zamienił się w grymas na twarzy – wszystko zepsuła.

– Gdzie jest teraz Amatis? – zapytał Chris, chcąc odnaleźć tego mężczyznę.

– Oddałem go, gdy nie był mi już potrzebny – na jego twarzy znowu zawitał uśmiech.

Amatis Morgan – pomyślał Chris. Imię i nazwisko, które mieli odkryć on i Samanta. Czyżby jej matka…? Nie. Chris szybko odrzucił tę myśl i wrócił do rozmowy.

– Co się stało, gdy Barbara się o tym dowiedziała? Że jej syn przeżył?

– I jeszcze o tym, co mu zrobiłem. Gdybym tylko wiedział, jak się dowiedziała mógłbym ją powstrzymać. Uciszyć ją – powiedział smutno.

– Jak się dowiedziałeś?

– To proste – zaśmiał się – gdy zginęła Ann Martinez dostałem list – wyciągnął pomiętą kartkę i położył na stole.

Chris przyjrzał się wiadomości. Tak jak sądził. Ta sama treść co w tej, którą znaleźli przy ofierze.

– Ginęły po kolei. Od razu odkryłem, która będzie następna.

– Dlaczego nie przyszedłeś z tym do nas? – zapytał Chris, który ledwo pojmował natłok informacji i zachowanie doktora, które świadczyło o jego niezrównoważeniu.

Doktor jednak nie odpowiedział, ale mówił dalej.

– U Tris byłem przed Wami – znowu się uśmiechnął – jej syn i tak by nie przeżył, gdyby się urodził.

Jeśli mówił prawdę, to stąd wziął się ślad jego buta w jej mieszkaniu. Jednak detektyw nie widział sensu, dla którego doktor miałby teraz kłamać.

– Dlaczego to robiła? – zadał ostatnie pytanie.

– Żebym wiedział – roześmiał się – szkoda, że ona nie widziała, jak dobrze zajmowałem się jej synkiem.

Detektyw czuł ogromny wstręt i obrzydzenie do swojego rozmówcy.

– Ona będzie następna – powiedział, a uśmiech wciąż mu towarzyszył.

– Nasi ludzie ją obserwują. Iris nic nie grozi, jest bezpieczna.

Doktor znowu się roześmiał.

– Ona nie oszczędzi żadnej. Nawet własnej córki.

Słowa doktora trafiły go z niewyobrażalną siłą i zerwał się na równe nogi. Dopiero teraz do niego dotarło, że Samanta jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Rzucił się w stronę wyjścia, zostawiając doktora i wszystko co z nim związane za sobą. Teraz liczyło się tylko jedno. Samanta. Musiał ją zaleźć, ochronić. Nie mogła go zostawić, nie mogło jej się nic stać. W pośpiechu wsiadł do samochodu i jak najszybciej ruszył przed siebie. Na zewnątrz zdążyło się już ściemnić. Przez doktora stracił rachubę czasu. Złamał kilka przepisów, przejeżdżając na czerwonym świetle, przekraczając dozwoloną prędkość kilkukrotnie. Nie przejmował się tym ani trochę. Pędził najszybciej, jak się tyko dało. Musiał ją stamtąd wyciągnąć.

Zatrzymał się na poboczu, przy małym domku, wokół którego rozcierał się duży las. Samanta nie miała tutaj na kogo liczyć, żadnych sąsiadów. Tylko ona i zdesperowana, zdolna do wszystkiego, morderczyni – Barbara.

Wysiadł z samochodu, przeładowując broń. Szedł i czuł, jak swoimi krokami przecina ciszę, która była nie do wytrzymania. Wszedł po schodach i nacisnął na klamkę starych drzwi. Popchnął je i powoli wszedł do środka. Rozejrzał się dookoła. W budynku było ciemno i tylko światło księżyca wpadało przez jedno z okien. Szedł wzrokiem za oświetloną przestrzenią i to, co zobaczył na końcu wprawiło go w osłupienie. Przełkną ślinę i drżącą dłonią zaczął szukać po omacku włącznik światła. Gdy światło rozjaśniło całe pomieszczenie pożałował tego. Starsza kobieta leżała z rozciętym podbrzuszem, a obok niej leżała Samanta z nożem wystającym z brzucha. Obydwie w pozycji embrionalnej. Rzucił się w kierunku młodszej kobiety.

– Nie odchodź – powiedział przejętym głosem i przewrócił ją na plecy.

Jej twarz była blada, a ona sama nie wykazywała żadnej oznaki życia. Szybko wyjął komórkę.

– Chris Nelson – krzyczał do telefonu – przyjedźcie tu jak najszybciej – detektyw Samanta jest ciężko ranna, umiera – mówił prawie przez łzy.

Przełknął gule, która ciążyła mu w gardle i wtedy dostrzegł jeszcze jedną postać. Powoli zbliżył się do krzesła, na którym siedział mężczyzna w białym kombinezonie – ten sam, którego widział w szpitalu. Dla Chrisa wszystko było jasne, gdy po prawej stronie stroju dostrzegł imię i nazwisko mężczyzny. Amatis Morgan. Jongingen nie miał pojęcia, że zabójca był tuż pod jego nosem. Dopełnię swoją zemstę, przeszedł mu przez myśl fragment listu. Dostrzegł ogromną plamę krwi na jego twarzy i pistolet, który trzymał w ręku. Dopełnił zemsty i popełnił samobójstwo.

Chris usiadł na schodach prowadzących do domu i obserwował zamieszanie, które miało miejsce wokół niego. Światła syren rozjaśniały ciemną, i ponurą noc. Wiedział jedno. Sprawa Nienarodzonego została zamknięta.